...czasami nie jest łatwo o chwilę relaksu. Często wręcz dość trudno wygospodarować ten czas dla siebie. Rano gonitwa przed szkołą, przedszkolem, wieczorem brak siły zupełny. Ale się staram jak mogę. Ostatnio korzystając z tego, że dziatwa poszła do szkoły i przedszkola, a Arturro zasnął postanowiłam zająć się sobą. Na pierwszy ogień pyszniutka kawa i ciasteczka czekoladowo-miętowe. Rewelacja. Poranne słońce czarna kawusia i czarne ciasteczka. Mhm... Cud miód.

Wracając do wspomnianego poranka - wcinałam ciasteczka, którymi starałam się delektowac jak najdłużej i przyznam szczerze cieżko mi to wychodziło, bo pyszne były okrutnie a miałam juz tylko dwa ostatnie.

Niestety zniknęły podobnie jak kawusia :-(. Młody spał, więc postanowiłam dalej zadbać o siebie. Załapałam się na pielęgnacyjną kąpiel, uskuteczniłam jakieś zabiegi. Wyczłapałam z wanny. Cała szczęśliwa nałożyłam maseczkę na twarz i szyję. Maseczka z tych "na młodość". I kiedy kończyłam aplikację, błoga ciszę rozwerwał dźwięk domofonu. Dzwoni okrutnie głośno. Biegłam ile sił w nogach na dół, ale młody się obudził przy pierwszym dźwięku:(. Drzwi otworzyłam z pięknistą maseczką na twarzy. Listonosz przyniósł paczkę. O przepraszam, nie listonosz. To był doręczyciel paczek. Jakoś woleliśmy nie patrzeć sobie w oczy ;-) W każdym razie tak skończył się mój czas relaksu tego dnia. Na kolejną "dawkę" jeszcze się nie doczekałam. Jednak wierzę, że już wkrótce..