wtorek, 18 grudnia 2012

Przed świetami... Trzeba by...

Kochani, przed świętami trzeba by wiele, a że nie można myśleć i mówić, to muszę działać. Więc nie mam czasu na pisanie długich lub też jakichkolwiek postów. Zawsze kiedy ktoś mówi: "trzeba by..." przypomina mi się wierszyk z książeczki, którą dostałam kiedyś od Taty. Kiedy chorowałam, kupował mi w drodze powrotnej z przychodni, książeczki w pobliskiej księgarni. Szczególnie przypadła mi do serca książka z wierszami Aleksandra Fredry. Jednym z nich jest "Trzeba by".


Dawnymi czasy, jak pewna wieść niesie,
Czterech podróżnych zabłądziło w lesie,
Mróz był tak mocny, noc była tak ciemna,
Że chęć podróży stała się daremna.
Ogień więc rozłożyli
I dnia czekać uradzili.

-- Trzeba by -- rzecze jeden i poziewa --
Przynieść więcej drzewa.
-- Trzeba by -- rzecze drugi
Legając jak długi --
Rozszerzyć ogniska,
By wszystkich grzało z bliska.
-- Trzeba by -- zamruczał trzeci --
Czym zasłonić od zamieci.
-- Trzeba by nie spać -- bąknął czwarty,
Na łokciu oparty.
Tak każdy powiedział,
Co wiedział,
I myśląc jeszcze o lepszym sposobie,
Zasnął sobie.

Cóż z tego: ogień zgasł, a nieostrożni
Pomarli podróżni. --
Gdzie bez czynu sama rada,
Biada radźcom, dziełu biada.



Więc nie myślę co trzeba by zrobić, tylko zasuwam do pracy. Może uda mi się efekty tej pracy pokazać przed świętami :-)

dobrego czasu przygotowań Wam życzę!

piątek, 14 grudnia 2012

W świątecznym temacie :)

Nie mam czasu a w zasadzie siły. Roraty to piękne przeżycie, ale jako człowiek typ sowa cierpię bardzo. Lubię popracować w domu do 2 w nocy a nawet dłużej, latem czasami witam dzień i idę spać. Cisza dodaje mi skrzydeł. Zresztą zawsze tak było. Posiedzieć w nocy lubiłam: czytać książki, gotować, czy też robić jakieś prace plastyczne. Jednak potrzebuje rano poleżeć trochę w łóżku, no dłużej niż inni :). Dłużej to nie 9, bo to już środek dnia, ale 7, byłaby ok. Niestety nie ma tak dobrze ;). W związku z tym chodzę lekko nieprzytomna, bo kładę się o północy, wstaję 5, troszkę po 5. Niby to też 5 godzin nu, ale jak zupełnie inaczej "smakują". W każdym razie przygotowania świąteczne są raczej duchowe, może w końcu dostanę kopa do sprzątania, robienia ozdób etc. Marzy mi się trochę zawirowań w wystroju.
Madeleine zaprosiła mnie do zabawy, w której z chęcią wezmę udział. Zabawa polega na odpowiedzeniu na kilka pytań, co z chęcią uczynię :)

A więc zaczynamy:

1.Jaki jest Twój ulubiony film świąteczny?
  Z tym filmem to trudna sprawa. Bo lubię: 'Holiday', 'Kevin sam w domu'. Lubię bardzo 'To właśnie miłość'. Wpadł mi w oko film 'Listy do M.', ale rażą mnie w tym ostatnim dwie sceny, bo przez nie nie mogą oglądać tego filmu nasze dzieci, mimo, że Kostek jest rewelacyjny.  Dość wymowne, ale nie do wytłumaczenia dziecku. Nie lubię też jak homoseksualizm jest przedstawiony w formie normy społecznej akceptowalnej przez wszystkich. To wmawianie że normą jest coś co norma nie jest.


2.Najgorszy prezent jaki dostałaś?
 Pewnie było ich w życiu kilka - nie do końca trafionych, nie do końca "najszczęśliwszych", ale staram się nie pamiętać. Pamiętam za to tych ulubionych, trafionych na 200%, w których się zakochałam i darzę je miłością do dzisiaj :)

3.Ulubiona piosenka świąteczna
 Jestem "wiekowa". Zdałam sobie sprawę z tego, że pierwszą świąteczną piosenką, którą kojarzę w moim życiu jest "Last Christmas". Kiedyś szalało się za Georgem Michaelam lub za Limahlem. Zdecydowanie wolałam tego  pierwszego. Rany. to mój pierwszy Sylwester u koleżanki w domu z sąsiedniej klatki. To są wspomnienia....


4. Przepis na ulubioną potrawę Bożonarodzeniową lub po prostu napisz coś o tym daniu.
Dużo jest tych dań, na Wigilię Bożego Narodzenia czekam cały rok m.in. ze względu na potrawy. Z mojego rodzinnego domu to zawsze będzie kutia, ryba po grecku, śledź w occie, oliwie (mój Tatuś robił chyba najlepsze  w każdym razie z nim kojarzę te dania). Z kuchni mojego Najlepszego z Mężów zaczerpnęliśmy rodzinnie też kilka dań, bo kuchnia jego rodzinnego domu jest zupełnie inna niż mojego. I tu chciałam Wam polecić najwspanialsze delicję: deser nad desery: pierogi ze śliwką. Nie jest to trudne do zrobienia; ciasto pierogowe jak na każde inne pierogi. Nadzieniem są suszone śliwki. Żadna filozofia, wkładamy jedną lub dwie śliwki suszone (w zależności od wielkości pieroga lub śliwki) i sklejamy. Gotujemy w lekko osolonej wodzie (ja dodaję też ciut cukru). Podajemy polane sklarowanym masłem. Dla mnie odlot.

5.Jaką polecasz książkę na czas Adwentu?
Poleciałbym książkę ojca Jamesa Manjackala "Uzdrowienie wewnętrzne" lub  Todd Burpo "Niebo istnieje naprawdę"


Do zabawy zapraszam:
Matę
Galopkę
Ma~

W następnym poście przepis na muffiny jak szarlotka, które uwiodły mnie swoim smakiem....

niedziela, 2 grudnia 2012

Czas oczekiwania

Adwent, czas, który uwielbiam. Czas oczekiwania na CUD. Od jutra roraty, na które mamy zamiar wyruszać całą rodzinką. Ciekawa jestem, czy się nam uda, bo to jednak wstać wszyscy muszą jeszcze nocą i wyjść z domu nocą, ale od czego są lampiony, prawda?
No i mamy wieniec adwentowy, jak na przekór nie biały, nie czerwono-złoty, ale fioletowo-różowy :-) Dziś zapaliliśmy pierwszą świeczkę.

Tutaj na stole :)

   
a tu jeszcze w trakcie robienia...


Nasz misiek Staruszek (no może przesadzam, bo ma 10 lat jeno - dostał go pierworodny jeszcze w szpitalu od swojego przyszłego ojca chrzestnego) bierze udział w konkursie u Madeleine. Miśków tam jest mnóstwo, każdy wyjątkowy. Zajrzyjcie koniecznie do galerii i oddajcie głos na ten co wpadł Wam w oko.
A tu nasz misiek:


Tu w towarzystwie młodszego kolegi - miśka, który dostał najmłodszy - też w szpitalu. Od pewnej Ciotki...
Nie ma jak starszy kolega :)

Dobrego czasu Wam wszystkim życzę!

czwartek, 29 listopada 2012

Z samego rańca

Co robi matka czworokątna nocą? Ano różne rzeczy, kiedyś napiszę o tym dużo.
Matka czworokątna robi też sporo z samego rańca. W zwykłe dni są to normalne rzeczy jak budzenie dzieci z kubkiem kawy w garści, błaganie, żeby już w końcu wstały, że rozumiem, że szaro, buro i okropnie, ale trzeba i już... Rzeczami takimi jak śniadanie do szkoły zajmuje się zasadniczo Najlepszy z Mężów. Rano poszukuje się rzeczy, które zasadniczo powinny być na swoim miejscu a nie są. Poranki są różne, są poranki niespieszne, bo jakimś cudem czas wcale nie zasuwa, czasami jest nerwowo, bo gdzieś znikają minuty, jakby ktoś przekręcił wskazówki zegara.
Dziś poranek był słodki. Są dni wyjątkowe, odświętne, kiedy jedno z dzieci jedzie na wycieczkę szkolną. Wtedy poza normalnym prowiantem do szkoły, dostaje coś słodkiego. Odświętność dnia podkręcona na maksa. Wzięło się to z zasad, które panowały w szkole: dzieci nie przynoszą słodyczy do szkoły, tylko normalne jedzenie na II śniadanie. Natomiast co innego wycieczka. Mam zapas czekolad, bo to jest słodycz, której dzieciom nie skąpie - szczególnie w formie gorzkiej czekolady. Niedawno szykowałam się na imprezkę urodzinową córki i przyszalałam z zapasem :-). W związku z tym postanowiłam zrobić muffiny z czekoladą Milką - baaaardzo mleczną. No bo przecież miało być słodko. Wstałam o tej porze co zwykle, wiec nie był to jakiś heroiczny wysiłek z mojej strony...


Muffiny z Milką:

Suche:
250g mąki
150g cukru trzcinowego (u mnie było 80g muscovado i 70g białego)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
0,5 łyżeczki sody oczyszczonej
1 czekolada Milka - rozdrobniona
1 czubata łyżka kakao
Mokre:
1 jajko
200ml mleka
100ml oleju słonecznikowego

A teraz to już całkiem prosto - w jednej misce mieszamy suche produkty, w drugiej mokre. Następnie wlewamy mokre do suchego. Jak to przy muffinach bywa, nie ma konieczności idealnego rozmieszania na gładką masę. Mogą być grudki. Wykładamy do 12 dużych foremek - moim przypadku wyłożonych papierowymi  "wyściółkami" (nawet nie wiem jak się to fachowo nazywa)*. Powinny sięgać do 2/3 foremki, może ciut więcej, ciasta wystarcza idealnie. Teraz prościzna. Pieczemy 20 minut w nagrzanym do 180st.C piekarniku. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest czekanie, kiedy nieco ostygną, bo zapach kusi niesamowicie :-).

Przepraszam za jakość zdjęć - robię ostatnio telefonem i są takie kiepskie dlatego :-(

Dobrego dnia życzę!!!!
* coś mi wyżarło mózg.... przecież to papilotki :-)

środa, 28 listopada 2012

Obiecanki cacanki

Witajcie serdecznie! Dawno mnie nie było? Chyba nie... W domu dzieciska chorują, więc obietnice o rychłym pojawieniu się przepisu trochę się wydłużały.  Pisałam, że to kremówka, ale tak naprawdę to bliższe jest napoleonce, bo krem jest budyniowy. Niemniej ciasto jest przepyszne i szybko je się robi - tzw "moje 5 minut". Dróżko, ten dopisek szczególnie do Ciebie :-)



ciasto na blaszce oprószone cukrem pudrem - pychotka :)

Do zrobienia ciasta potrzebujemy:

500g mąki pszennej
kostka margaryny (ja używam masła 250g)
1 jajko
pół szklanki kwaśnej tłustej śmietany (wiejska jest najlepsza z najlepszych)
szczypta soli (zawsze dodaję do ciasta)
brytfanna bez jednego boku

Piekarnik trzeba nastawić na 200 st C. W czasie, gdy piekarnik się nagrzewa, mąkę siekam z masłem, a potem dodać jajko i śmietanę (sól oczywiście też). Ciasto wyrabiam dość szybko, a potem dzielę na dwie równe części. Z każdej piekę dwa równe prostokątne lub  kwadratowe placki. Brytfanna z jednym bokiem jest niezbędna, bo po upieczeniu ciasto jest b. kruche. Dla wygody rozwałkowuję ciasto od razu na papierze do pieczenia, na którym zaznaczam ołówkiem "pole do wypełnienia" ciastem. Na wszelki wypadek nakłuwam widelcem tu i ówdzie, aby uniknąć górek i pagórków. A potem piekę na złoty kolor.


a teraz pora na krem:

1/2 litra mleka (fajnie się robi na tłustym, czyli 3,2%)
cukier waniliowy
20 dkg cukru pudru
4 całe jajka
13 dkg mąki
10dkg masła

Jajka, cukier puder i mąkę  mieszam na jednolitą masę  niezbędny, rewelacyjnie szybki wydaje mi się wtedy mikser ;-), ale nie ma musu. W tym czasie gotuję mleko z cukrem waniliowym, do zagotowanej masy dodaję masło, a po rozpuszczeniu wlewam masę jajeczną. Żeby ograniczyć ilość grudek i uniknąć przypalenia (niestety ryzyko jest bardzo duże), zdejmuję na chwilę z ognia. Kiedy masa jest gładka stawiam znów na ogień i chwileczkę gotuję jak budyń. Gdyby jednak nie udało się uniknąć grudek, to się nie martwcie - można pomóc sobie mikserem, który w takich chwilach jest niezastąpiony. Ciepły jeszcze krem budyniowy wylewam na ciasto, przykrywam drugim płatem ciasta (zsuwając go z brytfanny). Posypuję cukrem pudrem. Ciasto zrobione! Teraz niestety potrzebna jest cierpliwość, ciasto musi wystygnąć i "nabrać mocy". Wszystkim życzę smacznego!!

 
Tu ostatnie kawałki pod kloszem.... Musiałam je chronić ;)


A teraz zapowiedź mini babeczek czekoladowo-miętowych, które zrobiłam na imprezę urodzinowo-imieninową mojej Karolci :-) ....
 


czwartek, 15 listopada 2012

Zaskakujące wyróżnienie


Tego posta miałąm napisać już dawno, ale jakoś się nie składało. Dziękuję za wyróżnienie, które otrzymałam: 


  

Jest to wyróżnienie dla blogów z małą ilością obserwatorów. Myślę, że takich blogów są setki, tysiące. Wyróżnienie, które dostaje się "za dobrze wykonaną robotę" bardzo mnie wzruszyło.  Zgodnie z zasadą podaję odpowiedzi na 11 pytań wyróżniającego:

Pytania od Wegemamy:

1. miasto czy wieś?    gdzieś pośrodku, aktualnie obrzeża dużego miasta i dobrze mi z tym
2. śniadanie słodkie czy słone?    w zależności od nastroju, aktualnie słone
3. śniadanie na ciepło czy zimno?    na ciepło
4. góry czy morze?    morze i jeszcze raz morze, bez niego wakacje nie mają sensu
5.  zupa czy drugie?    drugie
6. kawa z mlekiem czy bez?    z ekspresu bez, rozpuszczalna z mlekiem
7. książka w łóżku czy laptop w łóżku?    książka w łóżku
8. biblioteka czy księgarnia?    najfajniejszy klimat ma biblioteka, ale lubię mieć książki na własność, więc księgarnia
9. zimna jesień czy cieplejsza zima?    cieplejsza zima, daje nadzieję, że wiosna tuż, tuż
10.  wege czy niewege?    niewege, ale mięso być nie musi
11. jabłka czy gruszki?    jabłka


Zadaję pytania, które zadaję osobom prowadzącym blogi wyróżnione przeze mnie:

1. komedia czy sensacja?
2. kino czy teatr?
3. vintage czy modern?
4. cukiernia czy domowe wypieki?
5. pies czy kot?
6. dobra kawa czy jakakolwiek herbata?
7. książka z dzieciństwa, którą poleciłabyś swojej córce/swojemu synowi to...
8. tytuł filmu, który oglądasz, oglądasz i nigdy Ci się nie nudzi...
9. ojczyzna czy zagranica?
10. zakupy internetowe czy w realu?
11. św. Mikołaj, Gwiazdor a może Aniołek? Kto przynosi Ci prezenty?



Wyróżniam i zapraszam informując:

http://iznowwstajenowydzien.blogspot.com/
http://tamgdzienieczekanikt.blogspot.com/
http://toiowouagi.blogspot.com/
http://mama-bloguje.blogspot.com
http://mamadoskonala.blogspot.com/
http://kropkagalopka.blogspot.com/
http://mataszydelkiem.blogspot.com/
http://www.wiejskoczarodziejsko.blogspot.com/
http://ineedfoodandsleep.blogspot.com/
http://madziorowy-kurnik.blogspot.com/
http://wspomnieniazszuflady.blogspot.com/


Pozdrawiam wszystkim i już wkrótce obiecany przepis na kremówkę :)









sobota, 10 listopada 2012

Piątkowy listopadowy wieczór

Co robi Matka Czworokątna w piątek wieczorem? No to zależy. Jeśli jest to piękny listopadowy wieczór, to już od rana szykuje się na wyjście. Szykuje się psychicznie. Cóż lepszego dla matki piątki dzieci, ryczącej czterdziestki może być niż koncert? Nie, żeby tam od razu stateczny, symfoniczny. O, nie, to nie dla mnie. Piątkowy listopadowy wieczór, to czas na koncert KULTu. W miejscu właściwym dla czterdziestki, w klubie studenckim STODOŁA. Studentką dawno już nie jestem, ale nie czułam się tam źle, bo młodzieży studenckiej i "okołostudenckiej" było zdecydowanie mało w porównaniu ze starymi piernikami takimi jak ja ;).  Wspaniale było oglądać całe rodziny, młodzi ludzie z rodzicami, szaleli ramię w ramię. Niesamowity klimat.
O samym koncercie nie ma co się rozpisywać, bo wielbiciele Kazika wiedzą, że słów wiele nie trzeba. Zespół naprawdę się spisał. Czekam na kolejną trasę koncertową. Dziś wprawdzie jeszcze grają w Warszawie, ale emocje trzeba dawkować ;)

Koncert rozpoczął się ulubionym utworem naszych dzieci - tak tak, mamy KULTowe dzieci!!!



Wczoraj poszalałam, a dziś troszkę padam na nos. No, ale pracowita mrówka się we mnie odezwała, więc rano upiekłam ciasta do kawiarenki, która jest otwarta podczas turnieju piłki nożnej w szkole mojego syna. Zaraz ruszam do robienia kremówki, bo wieczorem idziemy do znajomych - coś rozrywkowy weekend mamy. Przepis na ciasto umieszczę lada dzień a teraz zmykam życząc wszystkim dobrej soboty i niedzieli.

P.S. Ponarzekałam na pogodę i dziś przecudowne słońce od rana :)

piątek, 9 listopada 2012

Trochę ognia od rana :)

Do tego, że rano jest ciemno, kiedy otwieram jedno oko, to się już przyzwyczaiłam. Niestety najsmutniejsze jest to, że nie robi się naprawdę jasno aż do końca dnia. Zapodziało się gdzieś słońce za grubą warstwą chmur. Najtrudniejsze w listopadzie jest nie tylko to, że dni są krótkie, że pada deszcz, ale to, że słońca prawie nie widuję. Jasność mogę jeszcze zastąpić żarówkami o mocnej mocy, ale słońce to ogień. Więc jakoś sobie radzę rozpalając już od rana kilkanaście świeczek - tea-lightów .





 Początkowo są zapachowe: zapach owoców, coś co przypomina lato, które odeszło, potem wstawiam bez zapachu, aby powoli wchodzić w zapachy zimy, świat. Teraz jestem na etapie "mieszanym". Już mam kilka wystawionych świeczek o zapachu "jabłko z cynamonem". Wiem, ze nadchodzi czas, kiedy upiekę pierwszy piernik.





Piernik piernikiem a póki co na drugie śniadanie słoneczne placuszki z jabłkiem i bananem. Cukier puder to trochę słodyczy i do przodu, byle do wiosny :)

środa, 7 listopada 2012

Deszczowo...


Niestety nie w Paryżu, ale w Warszawie... tu dopadł mnie deszcz, deszcz jesienny... Zimno i smutno, ale też melancholijnie. Już czas na zapalone świeczki na kominku, półeczkach już od rana. Dają nieco energii, siły by przetrwać te krótkie, ciemne dni...
Dobrego czasu Wam życzę...



Mały dopisek: Właśnie wsiąkłam w pewien blog. Prowadzi go mama rówieśnika mojego najmłodszego berbecia. Polecam, zajrzyjcie do Wegemamy

niedziela, 4 listopada 2012

Słodka niedziela :)

   Niedziela jest niewątpliwie zwieńczeniem  tygodnia. Jednocześnie jest wstępem do kolejnego, tego, który lada moment ma się zacząć. Ma dać nam dużo siły, wiec to jak ją spędzimy, ile czasu poświęcimy sobie nawzajem, jak bardzo serdeczni do siebie będziemy może wpłynąć na to jak ten najbliższy tydzień będzie wyglądał.
Staramy się niedzielę spędzać "niedzielnie". Cóż to znaczy? Nic wielkiego. Śniadanie bardziej uroczyste - żeby każdy na stole mógł znaleźć coś dobrego dla siebie. Obiad, w czasie którego wszyscy możemy jednocześnie zasiąść do stołu. Głównym punktem dnia jest Eucharystia. Bez mszy niedziela nie byłaby niedzielna. Zapominamy o zakupach, sklepach, szybkim życiu. Za to chętnie spotykamy się ze znajomymi, przyjaciółmi. Cieszymy sobą, ludźmi, którzy są w naszym życiu obecni, wspominamy nieobecnych.
Niedziela to koniecznie coś słodkiego. Dzisiaj ma smak sernika z polewą czekoladową. Taki sernik nie jest trudny do zrobienia, naprawdę. Przepis dostałam od swojej blogowej koleżanki (dziękuję jeszcze raz). Ciasto zrobiło furorę w naszym domu.




Sernik:

 składniki:
 1kg mielonego twarogu (kupuje wiaderko gotowego - firma chyba nie ma znaczenia, proponuję ulubiony)
1 kostka masła
6 jajek
1 szkl cukru
2 budynie (waniliowe - sernik bardziej zółty, śmietankowy - sernik bardziej biały)
0,5 kubka mleka
ciastka be-be lub petit beurre

Polewa: czekolada gorzka, czekolada mleczna, 3 łyżki śmietany 30% - razem rozpuszczone w kąpieli wodnej

W blaszce układam jedną warstwę herbatników. Do dużego garnka wkładam: twaróg, masło, cukier, jajka. Wszystko gotuję mieszając. W momencie zagotowania masy zmniejszam ogień i gotujemy jakieś 10 minut. W kubku mieszam mleko z proszkami budyniowymi, a następnie wlewam do gotującej się masy serowej. Żeby nie powstały grudki na chwilę zdejmuję garnek z ognia, wlewam intensywnie mieszając i ponownie stawiam na "źródło ciepła". Gotuję około minut cały czas intensywnie mieszając. Powstałą masę wlewam na ułożone herbatniki, przykrywam warstwą ciastek. Odstawiam na chwilę, a w tym czasie robię polewę z czekolad i śmietany kremówki. Jednolita masę wylewam na ciepłe jeszcze ciasto, odstawiam na kratce do ostygnięcia. Kiedy ciasto osiągnie temperaturę pokojową, wstawiam w chłodne miejsce i... czekam do następnego dnia. Sernik jest wilgotny, bardzo kremowy. Ostatnio kusi mnie by dodać budyń czekoladowy, ale jeszcze nie miałam odwagi :-)

Nasza słodka niedziel dobiega końca.  Dobrego czasu Wam wszystkim życzę!

sobota, 3 listopada 2012

Miłość mojej Córeczki




Niezmiennie mnie wzrusza okazywanie miłości przez moją najstarszą córkę. Zawsze były to obrazki, obrazeczki, często koraliki, naszyjniki, które sama robiła. Zasiadała sobie w swoim pokoiku (no nie takim swoim, bo dzieli go z siostrą a był czas, że dzieliła ten pokój jeszcze z bratem), wyciągała swoje skarby i działała. Twórcza jest bardzo o czym już kiedyś pisałam. Podrzuca mi czasami rysunki, ot tak od niechcenia...

Ukochane dzieciaczki otoczone miłością - wizja Karoliny :)

 Od kiedy zaczęła pisać znajduję to tu, to tam karteczki - znalazłam taką w kieszeni swoich spodni:



A ostatnio wzruszyłam się chyba najbardziej bo był najprawdziwszy list. Ten list, tych kilka zdań spowodowało, że moje oczy były pełne łez, łez szczęścia. Nieistotne są błędy, których nieco nawsadzała, bo liczy się treść. Poruszyło i rozbawiło mnie szczególnie jedno zdanie.







Ciekawa jestem czy zgadniecie, które :).

Wzrusza mnie jeszcze to, że Karolka nigdy nie rysuje tylko mnie i siebie, ale zawsze rysuje siebie z rodzeństwem. Bo oni naprawdę są taką paczką - trzymają się mocno i się mocno wspierają. Czasami baaaaaaaaaaaaardzo się jednoczą i stanowią nadzwyczaj silna opozycję w moich działaniach ;). A ponieważ aktualnie bardzo się zjednoczyli, to uciekam, spacyfikować opozycję :)


P.S. Dopisek o 18.53:
Znalazłam jeszcze coś w swoich skarbach - modelinowe dzieło:



wtorek, 7 sierpnia 2012

Historia pewnej komody, a w zasadzie część historii

 Chciałam mieć ładną komodę - cokolwiek to znaczy "ładna". Komodę, która by mi pasowała do salonu. Jednak poszukiwania nie udawał się w żaden sposób. Te ze sklepów nie powalały urodą, ale za to ścinały z nóg, kiedy okazywało się, ile kosztują. Tak po cichu zaczęłam liczyć na cud...
 Nie mam w zwyczaju zaglądać w kąty sąsiadom, znajomym bliższym i dalszym. Nie wiem co mają w garażach, na poddaszach, co nowego zakupili i dlaczego. Ale zdarzyło się tak, że pewnego nie musiałam zajść do garażu sąsiadów. To był totalny przypadek. Patrzę i co widzę??? moja wymarzona komoda stoi i robi za schowek na graty. Zbierałam się do tego, aby pogadać z sąsiadami, że może od nich odkupię to cudo. Zanim zaczęłam myśleć o rozmowie, to rozpoczęli remont garażu - jakieś malowanie kupowanie półek. Nie miałam nic do stracenia. Poszłam i mówię: sąsiedzie miły, widziałam komodę u was, czy jest wam potrzebna? bo jak nie to bym wzięła, bardzo chętnie. A sąsiad na to: Asieńko, właśnie ją miałem porąbać. Bierz, to się nie będę musiał wysilać. Tak oto stałam się właścicielką wymarzonego mebla.  Nie zastanawiałam się tak naprawdę, ile pracy mnie czeka. Sprawdziłam tylko na szybko, czy bejca w miarę gładko schodzi. Schodziła - jak mi się wydawało - bardzo dobrze.
Za mną już dużo pracy, szlifowania i niestety nie będzie lekko :-). Pierwotnie myślałam, ze komodę poolejuję i będzie git, ale niestety nie da się wszystkiego oszlifować, w zakamarkach jest baardzo dużo barwnika. Pędzlem można tam dotrzeć, gorzej papierem ściernym...
Pokazuję zdjęcia z dnia zdobycia komody, a pod nimi zdjęcia z dzisiaj. Widać różnicę, ale do ideału daleko....







I to chyba tyle na dzisiaj. Idę do roboty ;-)

poniedziałek, 23 lipca 2012

Była sobie szafeczka, czyli wyzwanie małe nadwyraz :)


Pamiętacie mój wiatrołap? Nadal jest jeszcze zielony, ale pojawiło się tam kilka rzeczy. Między innymi zawitała szafeczka na klucze. Oczywiście bazą była prościutka szafeczka z IKEA.





  Dodałam dekor, pomalowałam swoją ulubioną Soja20 z Caparola, zrobiłam przetarcia, polakierowałam, dodałam gałeczkę nowiuteńką i mam oto takie "cacko".

sobota, 21 lipca 2012

Slow life, slow food




Uwielbiam stwierdzenie:  ty tak cały czas siedzisz w domu? Tia... nasiedzę się z piątką dzieci aż mi w pięty pójdzie ;)

Tak naprawdę lubię zmiany, ale wiele radości i uczucia spełnienia daje mi też powolne niespieszne życie i takie jest w domowe wakacje. Nic nie muszę. Nie muszę zdążyć na czas ustalony przez kogoś. Razem w ciągu dnia ustalamy jak mija nam czas. Czasami wieje nudą, a czasami wręcz przeciwnie.
Ostatnie dni to pieczenie pełną parą wszelkiego rodzaju bułeczek, drożdżówek, ciasteczek. Wiem, wiem - lżejsza po nich nie będę :-D. Nie wiem jak u Was, ale drożdżowe ciasto jawiło mi się jako coś niewykonalnego dla mnie. Nawet nie chodziło o czas niezbędny do wyrabiania, chodziło o coś innego. Zasada, o której usłyszałam jako nastoletnie dziewczę (a może jako dziecko jeszcze), że do wyrobienia drożdżowego ciasta potrzebne są dłonie ciepłe, a do kruchego - zimne. Od kiedy pamiętam miałam zimne ręce - nazywana "żabą" przez mojego Tatę - miałam ręce nie do ogrzania i robiłam namiętnie kruche ciasto, ciasteczka lub ciasta ucierane. Niespodziewanie dla mnie i nie wiadomo kiedy moje dłonie stały się ciepłe. A więc idealne do robienia drożdżówek. Więc szaleję :-). Ostatnie dni upłynęły pod znakiem bułeczek z serem, jagodzianek i drożdżówek o lekko cytrynowym aromacie. To wszystko za sprawą bloga Liski. Nie wiem na czym to polega, ale z Jej bloga przepisy najbardziej mi "podchodzą". Podejrzewam, że to za sprawą moich podlaskich korzeni.

Ponieważ wszelkie bułeczki znikają u nas w okamgnieniu, to ledwo zdążę zrobić zdjęcia telefonem. Dlatego przepraszam za jakość...




Remont w pokoju mojego pierworodnego nieoczekiwanie się przedłuża :(. Niestety farba odchodzi od ściany i czeka nas kilka "kosmetycznych" poprawek, a to będzie trwało. Nie zrażam się jednak, nie martwię. Póki co w tzw międzyczasie ucze się szpachlowac ściany i idzie mi to całkiem, całkiem :-)..

wtorek, 17 lipca 2012

Idzie nowe :)

Idzie nowe życie :). Nie, nie jestem w ciąży ;) Nowe życie w nowym stylu. Takie postanowienie. Wprawdzie 40 lat skończyłam w styczniu i wtedy powinnam była zrobić jakieś podsumowanie, postawić "grubą kreskę", ale nie miałam takiej potrzeby. Raczej cienką linię zresztą bym wolała.
Teraz zmieniam póki co układ domowy - przemeblowanie kolejne, bo najstarsze dziecię potrzebuje już osobnego pokoju, ja porządnych półek na książki - już się nie mieszczą na półkach. Dom coraz mniej funkcjonalny się robi dla 7 osób. Ale damy radę. Przecież są wakacje. Czas błogiego lenistwa ;). Dlatego też mam kilka wyzwań: komoda do przeróbki, komoda do odnowienia-przemalowania. Ot, takie moje wyzwania małe. To też czas przemyśliwań nad tym, co dalej z moim życiem zawodowym. Marzy mi się przekwalifikowanie o 180stopni. Mam wiele pytań, wiele bez odpowiedzi, niestety. Bo na studia pięcioletnie to mi chyba sił nie starczy. Zostają kursy. Ale czy to dobry wybór? Póki co pozostawiam to czasowi. Odpowiedź przyjdzie we właściwym momencie. W to wierzę.

A poza tym ma być lżej na ciele, więc sycić się teraz mam zamiar takimi daniami. Ładne, kolorowe i smaczne jak kurczak z grilla z sałatą.

Uciekam zatem czynić figurę lżejszą, a dom przestronniejszym :)

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Wbrew pozorom...




Wbrew pozorom moje życie to nie tylko "gary, bachory i kościół" jak ktoś mnie kiedyś podsumował. Ludzie bardzo łatwo określają bądź też oceniają innych wg tylko sobie wiadomych norm. Bo prawdę mówiąc większość uważa, że normy nie stanowię. Wręcz jestem w opozycji do obecnych nurtów. Być może tak, a być może nie. Wszystko zależy kto na to patrzy, w jakim miejscu się znajduje. Zazwyczaj jestem określana jako matka Polka i to zasadniczo pejoratywnie. Kiedyś było to przykre, a teraz... teraz mam to w nosie. Nikomu nie mam zamiaru udowadniać, że nie jestem słoniem. Za to chętnie podzielę się tym co uważam za ciekawe. Czy to ciekawy przepis, czy coś co zrobię w domu, czy tez zaproponować ciekawą lekturę.
Ty razem - po raz pierwszy -  pada na lekturę. Pierwsza to jest  książka, którą czytam wspólnie z Małżem. Czytamy wspólnie - tzn czyta On i czytam ja :-).

 "Mocni ojcowie, mocne córki. 10 sekretów ojcostwa" autorstwa Meg Meeker w tłumaczeniu Michała i Katarzyny Głowackich.




 Książka kierowana do ojców, mądra i pełna dobrych rad, dla każdego z ojców niezależnie od tego jakie życie wiedzie. Pierwszy rozdział ma tytuł: "Jesteś najważniejszym mężczyzną w jej życiu".  I tak właśnie jest - ojcowie są najważniejszymi mężczyznami w życiu małych dziewczynek, ale tych większych też :-). Tylko, że nie zawsze zdają sobie z tego sprawę jak ich działania mają wpływ na to jak rozwija się mała kobieta, jak postrzega siebie w otaczającym ją świecie... Kiedy czytam książkę o ojcach, to czasami przypomina się mój Tato, który wielokrotnie postąpił tak, że bywam mocna jako kobieta :-). Z drugiej strony wiem, że mój Małż sprawi, że moje córki będą mocniejsze i bardziej świadome w swojej kobiecości, bardziej niż ja. Bo pracuje nad sobą i chce być dobrym ojcem. Prawdę mówiąc jest coraz lepszym :-)




Kolejna książka jest autorstwa C.S. Lewisa "Listy starego diabła do młodego". Niesamowite jak zło bywa podstępne i jak nie zdajemy sobie sprawy w czym się może przejawiać. Lektura ta pozwala spojrzeć na swoje życie jak na walkę dobra ze złem, ale w bardzo podstępny i  niewinny sposób. A przecież chcemy by ostatecznie wygrało DOBRO. Więc może warto przeczytać, by wiedzieć jak się od niego nieświadomie oddalamy.

Na dzisiaj to tyle :-) Ponieważ mimo wszystko życie to też gary, to uciekam gotować obiad dla wygłodniałych dzieci :-)





czwartek, 5 kwietnia 2012

A jednak....



Jednak się pochwalę i pochwalę też moją wspaniałą córeczkę. Dzięki naszemu współdziałaniu udało się nam stworzyć kilka ozdób wielkanocnych. Mam wrażenie, że stałam się mistrzynią w owijaniu styropianowych jajek. Ilości owiniętych nie zliczę :-). Karolinka z wielkim zapałem zdobiła "pisanki" koralikami a przede wszystkim dżetami. Zdolną mam córeczkę jak nic :-)
Jajo mamy, czyli moje :-)

A poniżej radosna twórczość pierwszoklasistki:






No to się pochwaliłam :-)

środa, 14 marca 2012

Wczoraj

...wczoraj pożegnaliśmy Tatę. Zaczyna się nowy etap. Jak mówi mój brat: Tato jest już po stronie Jasności. Jest tam, a na zawsze będzie też tu, w naszych sercach, wspomnieniach, naszych gestach.
Zawsze będę Go miała w moim synku - ma jego oczy, uśmiech, taki sam błysk w oku, spojrzenie...
Zawsze będę do Niego tęskniła. Byłam jego "Księżniczką" - jedyną córeczką. Był pierwszym mężczyzną, który podarował mi kwiaty. Był cicho obecny, gdy ktoś złamał mi serce. Po prostu BYŁ... To zawsze wystarczało... Świadomość, że jest... I tak chwytam się tego, że JEST, że nad nami, nade mną czuwa... Cały czas Go kocham i będę kochać ZAWSZE.


I jakoś trudno pogodzić się z tym co wielokrotnie nam powtarzałeś:



Daremne żale - próżny trud,
Bezsilne złorzeczenia!
Przeżytych kształtów żaden cud
Nie wróci do istnienia.

Świat wam nie odda, idąc wstecz,
Znikomych mar szeregu -
Nie zdoła ogień ani miecz
Powstrzymać myśli w biegu.

Trzeba z żywymi naprzód iść,
Po życie sięgać nowe...
A nie w uwiędłych laurów liść
Z uporem stroić głowę.

Wy nie cofniecie życia fal!
Nic skargi nie pomogą -
Bezsilne gniewy, próżny żal!
Świat pójdzie swoją drogą.

Pytany o ukochaną porę roku powiedziałeś: kiedy wiosna buchnie majem... I teraz czekam kiedy buchnie...

Partita - Kiedy wiosna buchnie majem

sobota, 10 marca 2012

Jutro...

... są Taty imieniny... Kupiłam Mu tulipany, zrobiłam piękne ciasteczka... Tylko nie wiem czy Tato doczeka tego dnia...