wtorek, 27 grudnia 2011

Nadzieja...

Nie wiem, czy na początku ktoś nam zupełnie odebrał nadzieję, czy wręcz przeciwnie - ktoś nam Nadzieję dał. Nadzieję, że Tato stanie na nogi...
O tym jak okrutne są systemy polskiej służby zdrowia nie chce mi się pisać za wiele. Tylko powstaje pytanie: jak można kazać rodzinie szukać hospicjum dla chorego, ale gdy znajomości okażą się wystarczająco rozległe i na wysokim stopniu, to okazuje się, że szansa na ratunek jest???
W sumie mało istotne. Teraz żyję NADZIEJĄ. Nadzieją, że Tato jeszcze wiele mi powie, wiele pokaże, a dzieci będą miały szanse nacieszyć się Dziadkiem.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Spieszmy się...

"Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą". Kto nie zna tego fragmentu wiersza ks. Twardowskiego? Zna go chyba każdy... Niestety dane jest mi odczuć sens tych słów bardzo dobrze. Spieszę się teraz mocno, ale już chyba za późno. Mój Tato odchodzi na zawsze...

Spieszmy się

Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego

Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późno

Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny

Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą


ks. Jan Twardowski


czwartek, 24 listopada 2011

Radość całkiem niegłośna...

CICHA RADOŚĆ




mam taką bardzo cicha radość
która mi milczy na dobranoc
i całym sercem słucha
co się do niej milczy
nim zasnę
budzi ciszę

ta radość czerpie siły ze zmęczenia
z tego co nie do uwierzenia czerpie wiarę

czasem się ze mną smuci
by mnie smutkiem pocieszyć
innym razem ukradkiem
płacze mi z radości

jest beznadziejnie ufna
jest pełnią w pustych dłoniach
tak bezrozumnie mądra
tak mądrze pomylona

milczy mi z takim przejęciem
gdy się wyłoni z ukrycia
z wszystkich radości
tę najwięcej cenię

cichą radość życia




ks.Mariusz Bernyś

piątek, 9 września 2011

Czasami.....





...czasami nie jest łatwo o chwilę relaksu. Często wręcz dość trudno wygospodarować ten czas dla siebie. Rano gonitwa przed szkołą, przedszkolem, wieczorem brak siły zupełny. Ale się staram jak mogę. Ostatnio korzystając z tego, że dziatwa poszła do szkoły i przedszkola, a Arturro zasnął postanowiłam zająć się sobą. Na pierwszy ogień pyszniutka kawa i ciasteczka czekoladowo-miętowe. Rewelacja. Poranne słońce czarna kawusia i czarne ciasteczka. Mhm... Cud miód.

A więc piłam sobie kawunię - pyszna z prawdziwą pianką espresso. Czarna i gorzka jak lubię. Kiedyś dawno temu, czyli w zamierzchłych czasach pijałam kawę "plujkę" posłodzoną. Nie pamiętam czy dodawałam mleko, raczej nie dodawałam. W każdym razie było to jakieś 20 lat temu. Odwiedził mnie kolega, zaserwowałam kawę i zapytałam: "Słodzisz?"Odpowiedzi nie dostałam wprost. Odpowiedział mi: kawa jest czarna po to, żeby była czarna i gorzka żeby była gorzka. A później mnie namówił, żeby spróbowała pić niesłodzoną. Podszedł mnie sprytem i inteligencją. Wziął pod włos jak mawiają. No i spróbowałam. Na początku miałam opory, smakowała dziwnie a z czasem zauroczył mnie ten smak. Gorzkawy. Cierpki. Pyszności. Podczas naszych spotkań nigdy nie piłam słodzonej. A później zupełnie wsiąkłam - i tak jest do dzisiaj. Piję gorzką. Chociaż zdarzają się takie chwile, gdy podczas nocnej podróży samochodem podkradam od mojego małża kilka łyków "ulepka". Ulepek to biała kawa z czterema lub pięcioma łyżeczkami cukru. Sama bym takiej całej nie wypiła, ale podkraść kilka łyków w czasie podróży lubię.
Wracając do wspomnianego poranka - wcinałam ciasteczka, którymi starałam się delektowac jak najdłużej i przyznam szczerze cieżko mi to wychodziło, bo pyszne były okrutnie a miałam juz tylko dwa ostatnie.


Niestety zniknęły podobnie jak kawusia :-(. Młody spał, więc postanowiłam dalej zadbać o siebie. Załapałam się na pielęgnacyjną kąpiel, uskuteczniłam jakieś zabiegi. Wyczłapałam z wanny. Cała szczęśliwa nałożyłam maseczkę na twarz i szyję. Maseczka z tych "na młodość". I kiedy kończyłam aplikację, błoga ciszę rozwerwał dźwięk domofonu. Dzwoni okrutnie głośno. Biegłam ile sił w nogach na dół, ale młody się obudził przy pierwszym dźwięku:(. Drzwi otworzyłam z pięknistą maseczką na twarzy. Listonosz przyniósł paczkę. O przepraszam, nie listonosz. To był doręczyciel paczek. Jakoś woleliśmy nie patrzeć sobie w oczy ;-) W każdym razie tak skończył się mój czas relaksu tego dnia. Na kolejną "dawkę" jeszcze się nie doczekałam. Jednak wierzę, że już wkrótce..

środa, 31 sierpnia 2011

Nie jestem...

... pracusiem. Leniuchem też nie. Lubię dość szybkie efekty moich wszelkich działań. Kiedyś było tylko troszkę inaczej. Miałam więcej czasu, byłam mniej zmęczona - choć wydawało mi się wtedy, że już ledwo nogami pociągam :-D Ostatnio z moją koleżanką - mamą szóstki brzdąców stwierdziłyśmy, że mając 5-6 dzieci to już wszystko jest możliwe. Bo mając jedno nie ma się czasu na nic. Zupełnie. Natomiast mając szóstkę, piątkę, czwórkę, trójkę to w zasadzie można góry przenosić. Ale nie o tym miałam.
Chodziło mi o to, że lubię szybkie efekty swoich działań. Kulinarnych także, a może w szczególności. Chociaż gotować bardzo lubię, nie tylko szybkie dania. Ostatnio zrobiłam się "mniej pracowita" jeśli chodzi o słodkości. Nie żebym przestała robić, co to to nie. Bynajmniej. Robię coraz więcej, ale szybkie ciasteczka, szybkie babki etc. Już od dawna nie starcza mi cierpliwości na wycinane ciasteczek. Poszukuję innych przepisów. Jedne się sprawdzają, inne mniej. Jak to w życiu, bo każdy ma inne podniebienie, inny smak lubi. Ostatnio zrobiłam ciasteczka (jakieś dwa dni temu prawdę powiedziawszy), na które przepis miałam już jakieś pół roku, ale zupełnie mi się nie składało. W końcu się udało :-) Niestety zdjęcia nie zachwycają, ale po pierwsze wcale nie jestem w tym dobra, a po drugie słońce było do kitu, czyli go zupełnie nie było :-(


Ciasteczka amerykańskie

1 kostka masła - 250g (może być margaryna, ale ja nie uznaję)
1/2 szklanki cukru białego
1/2 szklanki cukru trzcinowego
2 duze jajka
1 opakowanie cukru waniliowego (w oryginale 2op)
sok z 1 cytryny (w oryginalne razem ze startą skórką)
3 szklanki mąki pszennej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
do dodania: garść posiekanej czekolady, orzechów, sezamu, wiórków kokosowych - ja dodałam płatki migdałów - dwie duże garście

Miękkie masło trzeba utrzeć z cukrem, dodać jajka, sok z cytryny i pozostałe składniki. Ciasto włożyć na pół godziny do lodówki, a następnie łyżeczką wykładać na wyłożoną pergaminem blaszkę. Trzeba pamiętać, żeby ciasteczka były w zdecydowanej odległości - lubią się rozlewać i rosną całkiem sporo. Piec 15 minut w temperaturze 175st C (z termoobiegiem). Po ostygnięciu posmarować czekoladą, lukrem lub posypać cukrem pudrem. U nas obyło się zupełnie bez niczego. Spróbuję w niedalekiej przyszłości zrobić jakąś wariację na temat tych ciastek, pożonglować dodatkami.


A jutro... jutro moje dzieciaczki wyruszą do jednostek edukacyjnych a ja przez kilka godzin dziennie będę miała wakacje ;-)

sobota, 27 sierpnia 2011

....





Ciężko wrócić do pisania, kiedy minęło tak dużo czasu. Pół roku prawie. W tym czasie nie siedziałam, próbowałam tworzyć, próbowałam okiełznać rzeczywistość. Udawało mi się po japońsku, czyli "jako-tako". Od marca wydarzyło się dużo. Pierwsza komunia pierworodnego - piękne i wzruszające wydarzenie. Później jedno dziecko w szpitalu, potem zaraz kolejne. Niby nic strasznego a rozbicie totalne, bo zawsze lęk i obawa towarzyszą takim wydarzeniom. Na szczęście wszystko finalnie się dobrze skończyło.
Wakacje intensywne, bardzo poznawcze. Morze polskie, Mazury, Zakopane, Wadowice, Kraków. Dużo tego, ale warto było. Teraz tak naprawdę ciesze się na wrzesień. Czwórka dzieci wyskoczy do jednostek edukacyjnych, zostaję tylko z jednym. Mam nadzieję rozwinąć skrzydła twórczo (o ile 9miesieczne dziecię mi pozwoli ;-))
A wczoraj... wczoraj były 7 urodziny mojej córeczki. To bardzo dzielna, mądra dziewczynka. A charakterek ma typowo góralski ;-D, więc na nudę macierzyńską nie narzekam.
Dzisiaj zrobiłam jej wymarzone bułeczki - scones. Wymarzone, bo kiedyś je jadła a od dłuższego czasu marzyła by je zjeść. A swoją drogą to chyba bardziej wariacja na temat scones ;-) Kiedyś zrobiłam je na podwieczorek i wyglądały tak:



Jednak urodzinowe śniadanie to co innego, były w towarzystwie dżemu i bitej śmietany :-)




No tak, ale czymże byłyby urodziny bez kwiatów??? Szczególnie od pierwszego mężczyzny w życiu, czyli taty. Tatus jak zwykle się spisał i nie zapomniał o swojej małej kobietce:



Scones a raczej wariacje na jego temat:

  • 40 dkg mąki pszennej
  • 3 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 10dkg zimnego masła
  • 6-7 dkg cukru brązowego
  • 2 jajka rozbite z mlekiem - łącznie 230ml płynu
Masło rozetrzeć z mąką, proszkiem do pieczenia, solą oraz cukrem. Całkiem szybko wychodzi to w misce za pomocą widelca lub noża - podobnie jak kruche. Następnie należy wlać mleko z jajkami, ale pamiętać trzeba o pozostawieniu płynu do posmarowania wierzchów. Szybko wyrobić ciasto rękami, ale kiedy ciasto będzie zbyt luźne, klejące, należy dosypać mąki. Ciasto należy rozwałkować dość grubo. Oryginalnie jakieś 1,5 cm, ja robię na grubość jednego centymetra. Krążki wycinać szklanką. Po ułożeniu na blasze trzeba posmarować pozostałym mlekiem. Dodatkowo posypuję wierzch grubym cukrem, cynamonem. Ale to ostatnie na specjalne życzenie córeczki.
Pieczemy 10-15 minut w temp.220st.C.

A teraz uciekam licząc na to, że jednak nie wszyscy o mnie zapomnieli w blogowym świecie.

środa, 16 marca 2011

Słodyczaki w Gnieździe Sroki


Jest wspaniała kobieta. Mama i artystka w jednym. Prowadzi swojego artystycznego bloga i ogłosiła Candy - z okazji drugich urodzin bloga. Oczywiście zapisałam się niezwłocznie. Zajrzyjcie koniecznie do Stelli

czwartek, 10 marca 2011

APEL - poszukiwana Iwona

-oststnio zwalasza do
Posted by PicasaZAGINEŁA




Iwona Orzeł


wiek 18 lat


W poniedziałek ,28lutego okolo godziny 7 rano wyszla z domu do szkoly i nie dotarla . Chodzil do szkoly w Biedżychowicach , mieszka w Olszynie lubanskiej ( wpj . dolnoslaskie . Ostatnio ja widziano ubrana w szara kurtke , czarne leginsy , buty w panterke mogla miec okulary . Jakiekolwiec informacje sa niezbedne .


Rodzina i przyjaciele prosza o jakakolwiek pomoc pod numerami telefonow


mama zaginionej 517027525


siostra Angelika 600739256


siostra Kamila 787103871


dziewczyny jak mozecie drukujcie choc po 1 egzemplazu i wieszajcie w swoich okolicach naturalnie wszedzie mozecie ten apel umiszczac, cala Polska juz poszukuje Iwonki wiec prosze przylaczcie sie . Iwonko jak to czytasz a masz jakies problemy prosze zadzwon daj znac ze zyjesz wszystko bedzie dobrze razem rozwiazemy wszystkie twoje problemy czekamy calym dniami i nocami na Ciebie prosze jak to przeczytasz odezwij sie mama siostry i wszyscy znajomi czekaja na ciebie
kochani jak sie tylko znajdze nie bede wam juz zastawiac wpisow ale jak co to bym bardzo chciala by to bylo na 1 miejscu moze ktos z Zielonej Góry to zobaczy i rozniesie

środa, 16 lutego 2011

Ostatni taki rok.....




Ostatni taki rok, kiedy mam "3" z przodu. Myślałam, że ten fakt kiepsko wpłynie na moje samopoczucie, a o dziwo wcale tak nie było. Dzień urodzin był wspaniałym dniem - zdecydowanie przełomowym. Dlaczego? Otóż w końcu do mnie dotarło. Nie jestem już podlotkiem, nie jestem młodą dziewczyną na początku drogi życiowej, nie stoję przed dziwnymi wyborami. Jestem w pełni. W pełni życia. Nie muszę nic nikomu udowadniać, co oczywiście jest najcudowniejsze :). Nie robiłam żadnych podsumowań, bo po co??? Za to zrobiłam imprezę urodzinową. Rok temu - w dwudziestolecie swojej osiemnastki uznałam, że chcę świętować dzień urodzin pełną parą. Zawsze gdzieś przemykał, umykał. W tamtym roku wyszło to kiepsko, ale w tym... Hmmm.... Marzy mi się powtórka. Goście dopisali w 100% mimo czyhających tu i ówdzie chorób. Zostałam obdarowana niezliczoną ilością prezentów i upominków. Co było bardzo, bardzo miłe. Moi kochani, jeszcze raz: DZIĘKUJĘ.
A na prośbę pewnej "Biaty" podaję przepis na zupę groszkową. Szybka, smaczna, ciesząca się powodzeniem. A do niej grzaneczki z masłem czosnkowo ziołowym.



Składniki:

3 kostki warzywne Winiary
3 litry wody
4 ziemniaki
1,5 opakowania groszku zielonego
śmietana 30%
sól. pieprz świeżo mielony

Na wrzątek wrzucamy kostki warzywne. Warto spróbować czy bulion jest wystarczająco słony i ewentualnie dosolić. Jeśli nie używacie kostek rosołowych i tego typu produktów zawierających glutaminian sodu, to zawsze można go zastąpić wywarem warzywnym. Na wrzątek wrzucamy drobno pokrojone ziemniaki. Kiedy się ugotują (mogą się nawet rozgotować), to dodajemy groszek zielony. I teraz trzeba pilnować, by dobrze się ugotował i nie stracił koloru. W zasadzie zupa jest gotowa. Wystarczy teraz ją zmiksować. Podawać z kleksem śmietany, posypaną świeżo zmielonym pieprzem.

Pasują do niej grzanki z masłem czosnkowo-ziołowym, które sama robię. To nic trudnego ani skomplikowanego, uwierzcie :).




Składniki

bagietka
masło naturalne
czosnek
zielona pietruszka świeża
zielona pietruszka suszona
sól

Masło rozcieram ze startym na małej tarce czosnkiem - może też być przeciśnięty przez praskę. Dodaję drobniutko pokrojoną pietruszkę świeżą, trochę suszonej. Nie zapominam o soli. Pokrojoną bagietkę smaruję masłem i chwilę zapiekam w piekarniku.

Smacznego

Wkrótce odezwę się znowu, bo mam duuużo zaległości.