środa, 31 sierpnia 2011

Nie jestem...

... pracusiem. Leniuchem też nie. Lubię dość szybkie efekty moich wszelkich działań. Kiedyś było tylko troszkę inaczej. Miałam więcej czasu, byłam mniej zmęczona - choć wydawało mi się wtedy, że już ledwo nogami pociągam :-D Ostatnio z moją koleżanką - mamą szóstki brzdąców stwierdziłyśmy, że mając 5-6 dzieci to już wszystko jest możliwe. Bo mając jedno nie ma się czasu na nic. Zupełnie. Natomiast mając szóstkę, piątkę, czwórkę, trójkę to w zasadzie można góry przenosić. Ale nie o tym miałam.
Chodziło mi o to, że lubię szybkie efekty swoich działań. Kulinarnych także, a może w szczególności. Chociaż gotować bardzo lubię, nie tylko szybkie dania. Ostatnio zrobiłam się "mniej pracowita" jeśli chodzi o słodkości. Nie żebym przestała robić, co to to nie. Bynajmniej. Robię coraz więcej, ale szybkie ciasteczka, szybkie babki etc. Już od dawna nie starcza mi cierpliwości na wycinane ciasteczek. Poszukuję innych przepisów. Jedne się sprawdzają, inne mniej. Jak to w życiu, bo każdy ma inne podniebienie, inny smak lubi. Ostatnio zrobiłam ciasteczka (jakieś dwa dni temu prawdę powiedziawszy), na które przepis miałam już jakieś pół roku, ale zupełnie mi się nie składało. W końcu się udało :-) Niestety zdjęcia nie zachwycają, ale po pierwsze wcale nie jestem w tym dobra, a po drugie słońce było do kitu, czyli go zupełnie nie było :-(


Ciasteczka amerykańskie

1 kostka masła - 250g (może być margaryna, ale ja nie uznaję)
1/2 szklanki cukru białego
1/2 szklanki cukru trzcinowego
2 duze jajka
1 opakowanie cukru waniliowego (w oryginale 2op)
sok z 1 cytryny (w oryginalne razem ze startą skórką)
3 szklanki mąki pszennej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
do dodania: garść posiekanej czekolady, orzechów, sezamu, wiórków kokosowych - ja dodałam płatki migdałów - dwie duże garście

Miękkie masło trzeba utrzeć z cukrem, dodać jajka, sok z cytryny i pozostałe składniki. Ciasto włożyć na pół godziny do lodówki, a następnie łyżeczką wykładać na wyłożoną pergaminem blaszkę. Trzeba pamiętać, żeby ciasteczka były w zdecydowanej odległości - lubią się rozlewać i rosną całkiem sporo. Piec 15 minut w temperaturze 175st C (z termoobiegiem). Po ostygnięciu posmarować czekoladą, lukrem lub posypać cukrem pudrem. U nas obyło się zupełnie bez niczego. Spróbuję w niedalekiej przyszłości zrobić jakąś wariację na temat tych ciastek, pożonglować dodatkami.


A jutro... jutro moje dzieciaczki wyruszą do jednostek edukacyjnych a ja przez kilka godzin dziennie będę miała wakacje ;-)

sobota, 27 sierpnia 2011

....





Ciężko wrócić do pisania, kiedy minęło tak dużo czasu. Pół roku prawie. W tym czasie nie siedziałam, próbowałam tworzyć, próbowałam okiełznać rzeczywistość. Udawało mi się po japońsku, czyli "jako-tako". Od marca wydarzyło się dużo. Pierwsza komunia pierworodnego - piękne i wzruszające wydarzenie. Później jedno dziecko w szpitalu, potem zaraz kolejne. Niby nic strasznego a rozbicie totalne, bo zawsze lęk i obawa towarzyszą takim wydarzeniom. Na szczęście wszystko finalnie się dobrze skończyło.
Wakacje intensywne, bardzo poznawcze. Morze polskie, Mazury, Zakopane, Wadowice, Kraków. Dużo tego, ale warto było. Teraz tak naprawdę ciesze się na wrzesień. Czwórka dzieci wyskoczy do jednostek edukacyjnych, zostaję tylko z jednym. Mam nadzieję rozwinąć skrzydła twórczo (o ile 9miesieczne dziecię mi pozwoli ;-))
A wczoraj... wczoraj były 7 urodziny mojej córeczki. To bardzo dzielna, mądra dziewczynka. A charakterek ma typowo góralski ;-D, więc na nudę macierzyńską nie narzekam.
Dzisiaj zrobiłam jej wymarzone bułeczki - scones. Wymarzone, bo kiedyś je jadła a od dłuższego czasu marzyła by je zjeść. A swoją drogą to chyba bardziej wariacja na temat scones ;-) Kiedyś zrobiłam je na podwieczorek i wyglądały tak:



Jednak urodzinowe śniadanie to co innego, były w towarzystwie dżemu i bitej śmietany :-)




No tak, ale czymże byłyby urodziny bez kwiatów??? Szczególnie od pierwszego mężczyzny w życiu, czyli taty. Tatus jak zwykle się spisał i nie zapomniał o swojej małej kobietce:



Scones a raczej wariacje na jego temat:

  • 40 dkg mąki pszennej
  • 3 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 10dkg zimnego masła
  • 6-7 dkg cukru brązowego
  • 2 jajka rozbite z mlekiem - łącznie 230ml płynu
Masło rozetrzeć z mąką, proszkiem do pieczenia, solą oraz cukrem. Całkiem szybko wychodzi to w misce za pomocą widelca lub noża - podobnie jak kruche. Następnie należy wlać mleko z jajkami, ale pamiętać trzeba o pozostawieniu płynu do posmarowania wierzchów. Szybko wyrobić ciasto rękami, ale kiedy ciasto będzie zbyt luźne, klejące, należy dosypać mąki. Ciasto należy rozwałkować dość grubo. Oryginalnie jakieś 1,5 cm, ja robię na grubość jednego centymetra. Krążki wycinać szklanką. Po ułożeniu na blasze trzeba posmarować pozostałym mlekiem. Dodatkowo posypuję wierzch grubym cukrem, cynamonem. Ale to ostatnie na specjalne życzenie córeczki.
Pieczemy 10-15 minut w temp.220st.C.

A teraz uciekam licząc na to, że jednak nie wszyscy o mnie zapomnieli w blogowym świecie.