środa, 20 października 2010

Nie poddam się :)








Minęły 4 miesiące od kiedy zamieściłam ostatniego posta. Dwa miesiące wakacji, prawie dwa miesiące roku szkolnego. Czas mnie gonił a ja goniłam czas... Teraz wcale a wcale nie jest lepiej, ilość obowiązków rośnie, a brzuszek też coraz większy :) Właściwie już bliżej niż dalej do pojawienia się naszego synka. Przygotowania do jego narodzin już trwają. Ale o tym innym razem.

Jeszcze w czasie wakacji wzięłam się za przerobienie z lekka zdezelowanej komody z Ikei. Byłam dumna z siebie i blada, że się tego podjęłam. Z początku szło super, z czasem coraz ciężej. Kiedy zaczęłam malować, to niestety upały weszły w największą swą aktywność. Farba na pędzlu zasychała nawet w nocy. Zrezygnowałam z prac przeróbkowych. Nie dałam rady do niego wrócić, w sierpniu wyjechaliśmy na wakacje, a wrzesień to debiut szkolny córki. Nowe obowiązki, nowy rytm dnia całej rodziny. Do tego choróbska wszelkiej maści. Ale mimo wszystko mam wpisaną wewnętrzną wolę walki. "Nie poddam się", "dam radę", "jak nie ja to kto". I nie poddałam się. Od niedzieli w wiatrołapie stanęła "nowa-stara" komoda. Może nie zachwyci wszystkich, ale to mój debiut i jestem z siebie dumna. Zdjęcia nie oddają koloru, uroku, ale niestety wiatrołap jest mały i ciemny. Lampa musiała zostać użyta. Do tej komody "dorobiłam" lustro. Będą jeszcze wieszaki w niedalekiej przyszłości. I wiem, że na debiucie się nie skończy. Będę kontynuowała przeróbki.Pomysłów mam mnóstwo. Na szczęście :).






czwartek, 24 czerwca 2010

Szybko, szybko....

"Chciałabym wszystko robić wolno, ale mi nie wolno". Taka mniej więcej była puenta pewnego wierszyka z dzieciństwa. Nigdy nie myślałam, że stanie się niemalże mottem mojej rzeczywistości. Mam nadzieję, że nie na stałe ;).
A lubię lenistwo, lubię sielskość, dlatego często zaglądam do Elisse, bo tam mi błogo i naturalnie. Może jak dzieciaki podrosną, to też uda mi się podelektować herbatką na tarasie w pięknych filiżankach... A teraz póki co: szybko, szybko...

Mam czasami wrażenie, że mój czas inaczej biegnie niż u moich koleżanek, znajomych. I, niestety, potwierdziła to moja Dróżka. Jak to było? Niby prozaicznie. Sobota wieczór, piękna pogoda. Siedzieliśmy sobie ze znajomymi, delektowaliśmy się obfitością stołu i zeszliśmy rzecz jasna na temat przepisów dań. Namawiałam Dróżkę: "Kochana, naprawdę prosty przepis. To ciasto robi się dosłownie pięć minut". Na co niezawodna Dróżka: "Ale Twoje pięć minut, czy takie normalne? Bo jak Twoje to dla mnie godzina..."
Nie udało mi się zrobić zdjęcia, które oddawałoby urok, smak i zapach truskawkowego ciasta, nad którym tak debatowałyśmy... Umieszczę jakie mam, moze mimo wszystko się skusicie by zrobić

Ciasto, które zawsze się udaje

  • 0,5 szkl oleju (ja biorę kujawski)
  • 1,5 szkl mąki
  • 4 jajka
  • 1 szkl cukru
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • cukier waniliowy
  • owoce - truskawki wg mnie są idealne
Zmiksować całe jajka z cukrem, dodać olej i miksować dalej dodając na koniec mąkę z poszkiem i cukrem waniliowym. Dużą blachę wysmarować tłuszczem i posypać bułką tartą. Wylać ciasto, ułożyć na nim owoce - małe truskaweczki kładę całe, a duże kroję na pół. W oryginalnym przepisie należy to zrobić w tortownicy, ale nie lubię takiego puszystego ciasta, lubię bardziej "plackowate", dlatego je robię na dużej blasze. I oczywiście takie polecam :). Piec należy ok godziny w temp 160-170 st. C. Kiedy chcę, bo było bardziej elegancko, bo przecież to najzwyklejsze ciasto, to na każdy podawany na talerzyku kawałek kładę bitą śmietanę. Efekt kolorystyczny i smakowy - wyśmienity.

Wam życzę smacznego, a sama lecę, bo czas ucieka...

środa, 23 czerwca 2010

Gwiazda. Pięcioramienna :)

Nigdy nie napisałam tak dokładnie jak to było z Matką Czworokątną. Bo sama tego nie wymyśliłam.
Dawno temu, kiedy spodziewałam się pierwszego dziecka poznałam niesamowitą kobietę - Kingę. Również oczekiwała na swoje pierwsze dziecko. Niesamowita kobieta jest osobą o przeuroczym uśmiechu, śmiejącą się prawie cały czas i w dodatku zaraźliwie. Jest bardzo inteligentną, spostrzegawczą osobą. To właśnie ona, kiedy spodziewałam się czwartego dziecka nazwała mnie Matką Czworokątną. Pasowało to do mnie jak ulał. Pod wieloma względami. "W każdym kątku po dzieciątku". Tak było i tak póki co jest. A jednak coś się zmieniło....
Już jakiś czas temu wiedziałam, że Matką Czworokątną nie będę zawsze. A jednak pod takim nickiem zdecydowałam się założyć bloga. Bo bardzo, ale to bardzo przypadł mi do gustu. Od jakieś czasu wiem, że nie do końca mogę się identyfikować z Matką Czworokątną. Pod moim sercem mieszka Nowy Członek (Członkini?) Naszej Rodziny. Dlatego też zniknęłam, nie pisałam. Jednak dotarło do mnie, ze jednak zawsze będę Matką Czworokątną, bo cztery kąty naszego domu to moje królestwo. I tu zostaję, nie zakładam żądnego innego bloga.
Dzisiaj rano, niezastąpiona Kinia przysłała mi sms'a: "Myślałam o Tobie. Jesteś Gwiazdą. Pięcioramienną". Wzruszyłam się niewyobrażalnie. Tylko jak tu mówić o sobie "Gwiazda"???

wtorek, 22 czerwca 2010

Czerwcowo...



Od ostatniego posta minął miesiąc. Nawet nie wiem kiedy zleciało. Dzień mija za dniem, wieczór za wieczorem, noc za nocą. Poranki bywają piękne, słoneczne, takie że żyć się chce, ale zdarza się też że najchętniej nie wystawiłabym nosa spod kołdry... To wtedy, kiedy wiadomo, ze pogoda będzie mało czerwcowa... Na szczęście takich dni było mało ostatnio.
Pewnego poranka, właśnie w świetle słoneczka, które pięknie nas przywitało odkryłam, po raz kolejny zresztą, urok "mojego" jaśminu. Dlaczego "mojego", a nie po prostu mojego? Bo to jaśmin sąsiada, zza płotu. Ale raczy mnie swoim urokiem. Już 3 rok.





To co daje mi czerwiec to piwonie. Najpiękniejsze są białe. Oczywiście to moje bardzo subiektywne zdanie. Zresztą wszystkie są piękne. Piwonie, to wspomnienie dzieciństwa, to zapach, który pamiętam i pamiętać będę, to skojarzenia z cudownymi, beztroskimi chwilami mojego życia. Trudno by było, gdyby nie było piwonii na moim stole...




Dziś zapewne pobiegnę na bazarek po kolejne, bo te straciły swoją świeżość...

czwartek, 20 maja 2010

10te zdjęcie...

Długo mnie nie było, ale tak czasami w życiu bywa, że czasami trzeba zniknąć, schować się i przeczekać.
Eliza zaprosiła mnie do zabawy w "10te zdjęcie".
Jakiś czas temu padł mi twardy dysk w kompie. Część zdjęć udało się odzyskać. Ku mej wielkiej radości dziesiątym zdjęciem okazała się fotka mojego pierworodnego synka. Miał wówczas 3 lata i 8 miesięcy. W czasie pobytu u babci dostał swój pierwszy czterokołowy rower. Na tym zdjęciu ppo raz pierwszy dosiada swego "rumaka". To na nim rok później nauczył się jeździć na dwóch kołach. To na tym rowerze jeździła później córka i teraz jeździ nasz prawie czteroletni Bart.


Na nowym dysku mojego komputera, na dziesiątym zdjęciu widnieje wspomniany Bart, ale jako 21 miesięczne dziecię ze swą młodszą, miesięczną siostrą Tysią. Kochał ją bardzo od samego początku. Ta miłość wiecznie go do niej ciągnęła. Nawet do wózka-gondoli.


Zapraszam do zabawy wszystkich, którzy mają na to ochotę, a jeszcze nie brali w niej udziału.

środa, 24 marca 2010

Wiosennie biedronkowy wianuszek u Jolinki

Oj rozszalały się wiosenne dziewczyny Tym razem Jolinka ma nam do zaoferowania w swoim candy biedronkowy wianuszek. Moim zdaniem cudo. Marne szanse, ale mam nadzieję, jak to wiosną ;). Losowanie już jutro!!!


Wiosenne candy u Elizy

Przyszła wiosna! Nie tylko w kalendarzu się zmieniło. Przyroda rozkwita. Serca ludziom się radują. Elizie tak się rozradowało, że ogłosiła swoje pierwsze candy.


Losowanie będzie 13 kwietnia :) Polecam.
No i idę się radować do ogrodu z grabiami w garści :)

sobota, 13 marca 2010

Doczekałam się!!!

Mój Mężczyzna nie uznaje święta kobiet obchodzonego w dniu 8 marca. Twierdzi, że to komunistyczne święto. Ponieważ nie zaniedbuje mnie jako kobiety w inne dni roku, to nie mam żalu. Nie obchodzimy też Walentynek, więc nie płaczę z tego powodu. Mamy swoje małe tradycje.
Więc niemałym zaskoczeniem okazały się tulipany, które dostałam w Dniu Kobiet. Może nie potraktowałabym ich jako "świąteczne", ale nasze córki też dostały kwiatki od chłopaków. Zastanawiam się co się stało mojemu Ślubnemu...


Dodaj obraz

Ale najważniejsze, ze doczekałam się zdjęcia gipsu u Malucha. Nóżka jest uwolniona, ale jeszcze długa droga do sprawności przed nami. Póki co nasz brzdąc nie będzie chodził do przedszkola, czekamy na rehabilitację. Widok uwolnionej nóżki to dla mnie, matki, widok niesamowicie wzruszający. Być może dla wielu osób niezrozumiały. Skórka biedna, wymęczona, jakieś zagniotki wycałowane już przez mamę. Ale ja się cieszę, podskakuję ze szczęścia do góry!!! Bo można ją w końcu wytulić, wygłaskać.



Doczekałam się też swojego miejsca pracy :). Póki nie jest uporządkowany, to wybaczcie, nie pochwalę się, ale to kolejny powód do przeogromnej radości.

Ach, zmiany, zmiany. Tylko na lepsze. Tego Życzę Wam wszystkim.

piątek, 5 marca 2010

Cukiereczki-słodkości

Dag-esz czyli Zaklinaczka Wnętrz z okazji "Roczku" Bloga postanowiła rozdać takie oto cukiereczki:




Ale to nie koniec słodkości blogowych :)

Chętnie cudowna pisanką i koronkową gąską podzieli się z nami Penelopa.


To nie wszystko. 13ka z Wielkiej Płyty ma dla nas niespodziankę.





środa, 3 marca 2010

Kamienica ;)

Bynajmniej nie chodzi o budynek....


Wczoraj byłam na wykładzie w szkole naszego syna. Wykład był tylko dla mam i poruszał trudny temat: "jak pomóc mężowi być dobrym ojcem?". Wykład prowadziła Ania Wardak - www.wardakowie.pl, mama siódemki dzieci. Było poważnie i było do śmiechu.
Szczególny fragment przypadł mi do serca z wczorajszego wkładu - dotyczył relacji żona-mąż. Zapominamy, że mężczyźni są wzrokowcami, więc musimy być atrakcyjne. Nie ważne ile masz dzieci, dla męża musisz być atrakcyjna, nie nakładaj przy nim maseczki, papiloty nakręcaj jak już zaśnie i nie chodź w wyciągniętym dresie. Mąż, który w pracy otacza się zadbanymi kobietami doznaje szoku poznawczego widząc zaniedbaną żonę. Jeden tekst rozśmieszył mnie bardzo, a z drugiej strony to czysta prawda: inwestujcie w kosmetyki, bo to nie zbytek, to inwestowanie w miłość bliźniego :). Po salwie śmiechu usłyszałyśmy kolejny: Kamienica im starsza, tym więcej renowacji potrzebuje!!!
Zatem moje drogie, będę się starała być bardziej SUPERLASKĄ niż MAMUŚKĄ.

Słonecznego, miłego dnie :)

wtorek, 2 marca 2010

Zbulwersowałam się...

Nie lubię politykowania. I w zasadzie jest mi obojętna polityka dopóki nie dochodzi do absurdów. Wczoraj dowiedziałam się o projekcie ustawy, którą w najbliższym czasie zajmie się Sejm. Otóż ustawa ta umożliwia ingerencję urzędników w życie rodziny wg własnego uznania. Co to oznacza? Otóż to, że nasze dzieci, które były "nasze", przestaną takimi być. Dlaczego? Bo nie będziemy mogli ich wychowywać wg własnych zasad. M.in. Poradnik pracownika socjalnego precyzuje, że przemocą jest: dawanie klapsów, "zawstydzanie", "krytykowanie" np. "krytykowanie zachowań seksualnych", co powoduje, że każdy rodzic podejmujący normalne działania wychowawcze (przecież obowiązkiem rodzica jest wskazanie właściwej drogi moralnej młodemu człowiekowi także przez krytykowanie jego własnych zachowań!), może być oskarżony o przemoc.
Jeśli komuś z Was nie jest obojętne jak bardzo państwo ingeruje w nasze rodziny, zajrzyjcie na stronę Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców . Nie wyobrażam sobie braku reakcji.

poniedziałek, 1 marca 2010

Zazieleniło się...

Zazieleniło się, ale póki co na naszym parapecie. Rzeżucha rośnie aż miło.



A jeszcze wczoraj tak wyglądała:




A na parapecie w kuchni.... Szafirki...


Dzisiaj jest piękny, słoneczny dzień i wprawia mnie w dobry nastrój. Wkrótce uruchomię starego Łucznika, który dostałam od Mamy Męża. I w końcu coś wymodzę ozdobnego, bo pomysłów roi mi się mnóstwo. Póki co życzę wszystkim miłego dnia :)

czwartek, 25 lutego 2010

Czekanie na wiosnę

Czekamy na wiosnę. Z naszym kochanym trzylatkiem postanowiliśmy ją przywołać. Jak? Bardzo prosto. Siejąc rzeżuchę. Od rana było smutno, pochmurnie. Zapomnieliśmy już o tym, jak to było, kiedy słoneczny wtorek dał zapowiedź wiosny - radosną zapowiedź. Nie wytrzymałam. Wyciągnęliśmy szklane pojemniki, watę, nasionka i... niebo zaczęło się przecierać. Kiedy kończyliśmy nasze dzieło, słońce zaglądało nam już do okien.




W radosny nastrój wprawiły mnie moje kwitnące hiacynty, które wskoczyły na miejsce wianka świątecznego. W słonecznym świetle wyglądają cudownie.



Pozdrawiam zatem wszystkich radośnie :).

poniedziałek, 22 lutego 2010

Ferie z przytupem, wyróżnienie i danie ekspresowe...

Luty to czas ferii w mazowieckim, więc nas trochę nie było. Wyruszyliśmy w Beskid Niski. Miejsce sprzyjające rodzinom z dziećmi. Z jednej strony zwyczajne, a z drugiej niezwykłe. Miejsce, gdzie dzieci czuły się dobrze. To była Fafurnia w Zawadce Rymanowskiej. Poza sukcesami starszych w postaci jeżdżenia na nartach - w Chyrowej, poznaniu mnóstwa gier planszowych - takich rodzinnych i dla dzieci - większości rodzinnych, był też przytup. Nasz ukochany trzylatek złamał nogę. Przykre to bardzo, bo niestety gips ma do połowy uda. Smutne to tym bardziej, ze rok temu miał też złamaną. I też miał gips do połowy uda. Do tego złapaliśmy piękne zapalenie oskrzeli. Na szczęście luty się kończy i wierzę, że marzec będzie bardziej nam przychylny. Wszak w marcu - w połowie - pozbędziemy się gipsu :).
Na osłodę, po powrocie odebrałam piękne wyróżnienie od DecoRACJI.




Dziękuję bardzo! Czuję się wyróżniona bardzo. Do kogo powędruje? Tym razem do dziewczyn za kulinaria:
Agatki,
Alicji,
Liski,
Labarnerie
Dorotus Wytrawnie


Obiecałam ekspresowe danie. Jest ekspresowe, smaczne i efektowne. Moi mili czas na:

Gniazdka wieprzowe otulone boczkiem.


Składniki:

2 polędwiczki wieprzowe
boczek wędzony surowy pokrojony w cieniutkie plasterki (po wielu doświadczeniach kupuję Merlina w paczkach)
sól, pieprz, odrobina oleju (2-3 łyżki)
oryginalny sos tajlandzki słodko-pikantny

Polędwiczki należy pociąć w poprzek na 4-5cm kawałki. Lekko ugnieśc placami, posolić (mało), popieprzyć, dodać trochę oleju i odstawić na moment. Ten moment to jakieś pół godziny. Owinąć kawałek polędwiczki plastrem lub dwoma boczku, spiąć wykałaczką i ułożyć w naczyniu do pieczenia. Piec w temperaturze 220 st C przez 15-20minut. Boczek powinien być mocno zrumieniony. Przed podaniem polać gniazdko sosem tajlandzkim. Tak naprawdę smakuje też bez sosu - tak podaję np dzieciom. Polędwiczki serwuje się z ziemniakami pure i kiszonymi ogórkami. Smacznego!!
P.S. W czasie, gdy polędwiczki się macerują obieram i wstawiam ziemniaki :)

czwartek, 4 lutego 2010

Czekoladowy zastrzyk energii i moje Anioły

Jest zimno. No, ale czemu się dziwić skoro zima jest? Nakarmili nas prognozami, że tego roku zimy nie będzie i... mocno się pomylili. Oj, mocno.
Moje kochane dzieciaki mają ferie, więc od rana do wieczora spędzamy czas razem. Mają niesamowicie dużo energii. Kiedy pada pytanie: skąd te dzieci mają tyle energii, to ja mam bardzo prostą odpowiedź: z dorosłych :). Według moich obserwacji tak jest: im bardziej dzieci szaleją - tym rodzice bardziej zmęczeni. Bo dzieci nic nie rusza :). Kiedy więc już jestem zmęczona tak, że nic mi się nie chce, to muszę, po prostu MUSZĘ sięgnąć po coś czekoladowego. Ponieważ za chwilę dołączają dzieci, to wyciągnięcie tabliczki czekolady mija się z celem. Warto wtedy mieć w zanadrzu taki przepis: prosty, szybki, smakowity, czyli brownie.





Składniki:
2 gorzkie czekolady po 100g
1 kostka masła - 200g
6 jajek
30 dkg cukru
10 dkg mąki
5 dkg orzechów włoskich (ja nie daję, ale w oryginalnym przepisie tak jest)

Czekoladę rozpuścić z masłem w kąpieli wodnej (dla mało wtajemniczonych: na garnek z gotującą się wodą ustawiam naczynie żaroodporne - może być zwykła szklana miska lub talerz, do którego władam pokrojone masło i rozdrobnioną czekoladę). W tym czasie można już włączyć piekarnik - 200 st C. Jajka ubić z cukrem na jednolitą, ale bardzo puszystą masę, a następnie dodać mąkę. Roztopione masło z czekoladą (lekko wystudzone) dodać do jajecznej masy, dodać łuskane i pokrojone orzechy włoskie. Wymieszać do jednolitego koloru. Blachę o wymiarach 35x60 cm wyłożyć papierem do pieczenia, wylać masę. Piec 20 minut. Po wystudzeniu pokroić w kwadraty.
Brownie jest lekko wilgotne i ma słodką kruchą skorupkę na wierzchu. Znika szybko. Upiekłam wczoraj wieczorem a dziś z trudem zdążyłam zrobić zdjęcie ostatnich kawałków.

Na parapecie w kuchni - tuż po moich urodzinach - zasiadły Zakochane Anioły.


Prawda, ze urocze? Dzięki Ci, Mężu....

piątek, 29 stycznia 2010

Oswajanie rzeczy i wyróżnienie

Dawno temu, prawie, ze w zamierzchłych czasach poznałam AgęB. Uczyłyśmy się w jednej szkole Później naturalną koleją rzeczy - drogi nam się nieco rozeszły. Ponownie trafiłam na Agnieszkę na portalu poszukiwaczy dawnych znajomości, czyli na naszej klasie. W swojej galerii Aga umieściła kilka swoich prac i przede wszystkim link do swojego bloga. Zajrzałam i... wsiąkłam. Napawałam swe oczy i duszę pięknem. Wtedy też poznałam całe mnóstwo blogów. Otworzyły mi się oczy. Oswajanie rzeczy to nie jest coś niemożliwego. To całkiem realne. I spróbowałam. Bo szkoda mi wyrzucać rzeczy - nienawidzę marnotrawienia. Dzisiaj pokażę swoje pierwsze oswojone rzeczy do pokoju moich Księżniczek. Jak wiadomo księżniczki lubią różowy. Szczególnie jak mają 5 lat - młodsza już też zaczyna wybierać różowe rzeczy. Tatuś uległ zafascynowaniu córki i zakupił kilka różowych mebli, ale ja postanowiłam pokazać mojej córeczce, że można też inaczej. Oswoiłam szafkę sosnową. Zakupioną dawno temu w Ikei.






Do tego komódka na drobiazgi księżniczki.




Elizo, bardzo dziękuję za wyróżnienie. Wydaje mi się, a w zasadzie jestem pewna, że zdecydowanie na wyrost. Z wielką przyjemnością przekazuje je dalej.





Marcie - za szydełkowe cudowności
Lollce - za całokształt twórczości
Kasi
- za to, że mimo trudności się nie poddaje i tworzy
Ushii
- za woreczki, serduszka... dużo by wyliczać
Elizie - za podążanie za marzeniami wbrew wszystkiemu
Księżniczce - za sięganie do korzeni
Agnieszce - za całokształt :)
Asi
- za to co, jak sama twierdzi, "popełnia" manualnie

Powinnam wymienić mnóstwo dziewczyn, bo wszędzie gdzie zaglądam urzeka mnie artyzm dusz. I u każdej znajdę coś co mnie zainspiruje.

środa, 27 stycznia 2010

Lubię gościć gości :)

Czas świąteczno-noworoczno-karnawałowy sprzyja "goszczeniu się" i "goszczeniu innych". Bardzo lubię gościć gości. I mam nadzieję, że goście lubią się u nas gościć... Piękne mi wyszło, prawda? :)
W najbliższą sobotę będzie u nas mnóstwo ludzi (dorośli plus dzieci to łącznie 20 osób :)). Obmyślam menu, co i kiedy zrobię i już czuję takie specyficzne podniecenie, łaskotanie w żołądku, pukanie serducha i wewnętrzną radochę. Póki co, nie zdradzę co wymyśliłam na stół. Okaże się wkrótce. Jednak chętnie podzielę się wariacją na temat kleftiko. Kleftiko to danie rodem z Grecji, a jest to jagnięcina pieczona w pergaminie. Moim zdaniem brzmi bardzo światowo. Jest to danie smaczne i efektowne. I możliwe do zrobienia o każdej porze roku. No i nie trzeba używać jagnięciny, można szynki wieprzowej i tak właśnie robię :).
Teraz postaram się ułożyć jakoweś proporcje, bo jak zwykle moją miarą jest oko.




Składniki

ok 150 g szynki wieprzowej na 1 porcję
1 ziemniak - większy na porcję
marchewka - wg upodobań, ale mniej więcej pół na porcję
cebula - pół na porcję
fasolka szparagowa zielona (może być mrożona) - wg podobań, ale ja daję sporo
pomidory - pokrojone w plastry - po jednym na porcję
feta - plaster na porcję (lubię oryginalną owczą, ale favita też może być)
czosnek - jednym ząbku na porcję
ok. 100ml białego wytrawnego wina/na ok. 800 gram mięsa
sok z 1 cytryny/ na ok 800 gram mięsa
50 ml oliwy z oliwek (ekstra vergine)/ na ok. 800 gram mięsa
oregano, rozmaryn, sól, pieprz





Mięso trzeba pokroić w kostkę - tak na kęs, a następnie wymieszać z winem, sokiem z cytryny, połową oliwy i posiekanego czosnku. Odstawić do macerowania. W tym czasie obrać marchewkę, ziemniaki, cebulę. Pokroić w kostkę. Wymieszać razem z fasolką i przyprawami, czosnkiem i oliwą. Również odstawić. Pergamin pociąć na kwadraty 30x30cm. Należy je ułożyć po dwa na sobie w ten sposób, by tworzyły gwiazdę. Rozdzielić mięso i warzywa na równo po pergaminach, na każdym ułożyć plaster pomidora i pokruszoną fetę. Każdą paczuszkę zawiązać sznurkiem lub tasiemką jak sakiewkę. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180st C i piec ok godziny.
Taka mała uwaga - feta jest dość słona, więc nie należy przesadzać z solą :).

Sakieweczki kładziemy po jednym na talerzu - każda osoba sama sobie rozpakowuje swój pakuneczek.
Po upieczeniu:

Zawsze podaję tzatziki, ale nie każdy je lubi a danie wcale tego nie potrzebuje. Także można, ale nie trzeba.

A więc smacznego!!

Niestety nie opanowałam jeszcze sztuki robienia i obrabiania zdjęć, więc te są tak sobie. No ale wszystko przede mną, wszak uczymy się całe życie.