wtorek, 22 czerwca 2010

Czerwcowo...



Od ostatniego posta minął miesiąc. Nawet nie wiem kiedy zleciało. Dzień mija za dniem, wieczór za wieczorem, noc za nocą. Poranki bywają piękne, słoneczne, takie że żyć się chce, ale zdarza się też że najchętniej nie wystawiłabym nosa spod kołdry... To wtedy, kiedy wiadomo, ze pogoda będzie mało czerwcowa... Na szczęście takich dni było mało ostatnio.
Pewnego poranka, właśnie w świetle słoneczka, które pięknie nas przywitało odkryłam, po raz kolejny zresztą, urok "mojego" jaśminu. Dlaczego "mojego", a nie po prostu mojego? Bo to jaśmin sąsiada, zza płotu. Ale raczy mnie swoim urokiem. Już 3 rok.





To co daje mi czerwiec to piwonie. Najpiękniejsze są białe. Oczywiście to moje bardzo subiektywne zdanie. Zresztą wszystkie są piękne. Piwonie, to wspomnienie dzieciństwa, to zapach, który pamiętam i pamiętać będę, to skojarzenia z cudownymi, beztroskimi chwilami mojego życia. Trudno by było, gdyby nie było piwonii na moim stole...




Dziś zapewne pobiegnę na bazarek po kolejne, bo te straciły swoją świeżość...

3 komentarze:

  1. A co w lipcu???
    Już kwitną lipy, w lesie dojrzałe poziomeczki pachną. Konfiturka bedzie dobra do babcinej (Lidkowej) drożdżóweczki
    Prawiam całą rodzinkę

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za pozdrowienia, ale nie wiem od kogo... W lipcu, jak to w lipcu... Wakacje. Cztery katy wypełnione po brzegi dziećmi :-)

    OdpowiedzUsuń