sobota, 17 czerwca 2017

Dawno, dawno temu, a może wcale niedawno...

Właśnie tak zaczynałam dzieciom moje "bajki-niebajki": dawno dawno temu a może wcale niedawno... daleko, daleko a może całkiem blisko... Te nasze bajki-niebajki to odpowiednik bajek terapeutycznych, ale jeszcze wtedy głośno się o nich nie mówiło.
Dziś chciałabym opowiedzieć o czymś co się zdarzyła dawno a całkiem niedawno, daleko a tak naprawdę blisko. I jednocześnie może to być opowieść o tym, że nasze prośby są wysłuchiwane przez Boga, choć ich realizacja jest zupełnie inna od naszych wyobrażeń choć cel jest osiągnięty ;-) Pisała kiedyś o tym Ania z O sobie dla mnie 


Swego czasu (2,5 roku temu)  byłam na warsztatach o pasji, o ich realizacji. Trzeba było wziąć dwa rekwizyty i opowiedzieć o sobie, o tym, w jakim punkcie życia jesteśmy. Takie zadanie na zapoznanie się. Do tego służyły zabawki dziecięce, które rozchodziły się jak świeże bułeczki :-) Zanim dotarłam niewiele już mi zostało, ale jak to bywa - pasowały idealnie....

Od wielu lat moje życie to w dużej mierze auto, zawożenie dzieci, przywożenie ze szkoły, zajęć, jeżdżenie na zakupy. Im dzieci starsze to o ironio tego jeżdżenia więcej i więcej. Mieszkamy na obrzeżach miasta, w pięknym malowniczym zakątku, w otulinie Mazowieckiego Parku krajobrazowego, a jednak spędzam życie w aucie niczym przedstawiciel handlowy. Wpadanie do domu, gotowanie "ma\na jednej nodze", wrzucanie rzeczy do pralki i znów krótka podróż. Marzyłam by zwolnic, by moje życie było ślimacze, niespieszne, by toczyło się żółwim tempem... Nieraz mówiłam: Panie Boże pozwól mi zwolnić, nie dam rady...





No i Pan Bóg wysłuchał moich próśb. W sposób, którego nie spodziewałby się nikt. To było piękne letnie popołudnie, pod wieczór w zasadzie, kiedy będąc nad morzem postanowiliśmy przejechać się na lody. Było ciepło miło, radośnie... Zatrzymaliśmy się na moment by poprawić czapeczkę dziecku, które było w przyczepce rowerowej. Wsiadałam na rower i nagle... zamiast ruszyć upadłam z rowerem, lewa noga odmówiła mi posłuszeństwa. Gdy padałam moim celem było jedynie uchronienie córki, by jej nic się nie stało. Udało się i z tego byłam dumna. Żeby nie rozpisywać się za wiele, okazało się, że mam złamaną kość śródstopia. Do tego miałam pecha, bo źle mnie zaczęto leczyć, co pociągnęło za sobą kolejne konsekwencje, czyli operację. Zwolniłam w moim biegu a w zasadzie sie zatrzymałam bardzo szybko. Tak rozpoczęłam rok szkolny:




Malutkie dziecko obok i totalna bezsilność... Nic nie zależy ode mnie - a ja lubię działać, ruszać się i generalnie musi się coś dziać. A nie działo się nic.... Zupełnie nic... Życie mijało jakby obok, marzeniem było umyć nogę, uwolnić się od kul, których nienawidziłam. Jednak to trwało i trwało, uczyło pokory. Najpierw był walker i mogłam się wykąpać tak zupełnie i konkretnie :-)





Kiedy nadszedł moment, że mogłam założyć dwa buty (nie miało znaczenia, że muszą być rozkłapciane, żeby jeszcze mógł się zmieścić stabilizator), moje szczęście nie miało granic. Serio. Dwie nogi i dwa buty. Czas zatrzymania się powoli mijał...





Na warsztaty o tym jak żyć z pasją i trafiłam, kiedy chodziłam jeszcze w walkerze. Dowiedziałam się, które z moich zamiłowań jest najmocniejsze i najbardziej wypływa z serca. I mimo, że nie zajęłam się tym, o czym wtedy mówiliśmy, mimo, że nie idę (być może jeszcze) drogą biznesu, to był bardzo dobry czas. Czas zatrzymania się sprawił, że jestem inna, uczyłam się pokory, życia w ograniczeniu ruchowym, które łatwe nie jest. Odkrywałam siebie, wychodziły na wierzch cechy, których bym się niespodziewała. Z tego doświadczenia mam jeden wniosek: formułuj swoje marzenia konkretnie, podobnie też się módl. Bo prośby będą wysłuchane, ale realizacja może nas zaskoczyć...



3 komentarze:

  1. Ja to wręcz się boję formułować prośby, bo dokładnie w ten sam sposób mi się spełniają- jakby los kpił sobie ze mnie. Pamiętam dokładnie swoje myślenie, żeby zwolnić życzeniowe. W prezencie dostałam... złamanie, i to prawej, ręki. A tu malutkie dzieci. Faktycznie, w zwolnionym tempie musiałam zmieniać młodszej pieluchy. Gotowanie i pozostałe czynności również trwały znaaacznie dłużej. Ale dałam radę- my matki potrafimy dostosować się do sytuacji w trymiga ;)
    Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo, dużo zdrówka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie Giza, dlatego trzeba być bardziej konkretnym ;-) Dziękuję za życzenia i nawzajem :-)

      Usuń
  2. Tak się cieszę, że wróciłaś. Codziennie zaglądałam. Postanowiłam sobie, że jak przez rok nie będzie nowego wpisu, to już nie będę sprawdzać, a tu taka niespodzianka.

    OdpowiedzUsuń